Wykorzystując ostatnie dni we Włoszech przed urlopem
wyjechaliśmy za miasto. Jeden dzień z dala od corso Garibaldi*, ludzi obładowanych dziesiątkami firmowych
reklamówek, polujących na ostatnie powakacyjne wyprzedaże. To jedyne miejsce
gdzie nikt nie narzeka na kryzys. ‘Sul corso’* dobrze jest się pokazać. To coś w
rodzaju imprez medialnych, na które przychodzą pseudoartyści by w następnym Super
Expresie zobaczyć wzmiankę o swoim nazwisku. Włosi nie lubią siedzieć w domu, o
czym świadczy między innymi większa ilość restauracji czy kawiarni niż w przeciętnym
dużym mieście. Ale do rzeczy, bo pierwsze zdanie nie zostało napisane bez
przyczyny.
Pellaro, małe miasto położone w granicach dwudziestu minut od Reggio Calabria.
Ulice przypominające te polskie, czyste powietrze. Obracając się o 360 stopni
można zobaczyć wszystko, od morza po góry. I znowu nie mogłam się oprzeć wdrapaniu na
najwyższe piętro budynku tylko po to by siedzieć i patrzeć. Nie wiem też jak
taki widok może spowszednieć.
Pomimo słabej jakości, w tym miejscu liczyłabym na małe 'wow'. (Chyba powinnam zainwestować w dobry aparat.)
Kończę zapowiedzią ostatniego wpisu, który powstanie we
Włoszech, skupiającego się na tutejszym jedzeniu, czyli tym, czym w Polsce będę
się starała zarazić moją rodzinę. Chciałabym doprowadzić ten pomysł do skutku,
ale w dalszym ciągu nie jestem pewna czy dam radę ze względu na wiedzę, czas i
problemy z Internetem.
Dziękuję za 3 000 wyświetleń :)
corso Garibaldi*- główna ulica w Reggio Calabria, równoległa do Via Marina przebiegającej wzdłuż morza.