sobota, 28 grudnia 2013

środa, 25 grudnia 2013

57.

Pracy bylo na tyle duzo, ze nawet nie mialam czasu myslec o swietach. Moja wigilia ograniczyla sie do wirtualnego oplatka z rodzina przez skypa i pseudokolacji przy zapachowej swieczce. Calosc trwala w granicach 15 minut.
Odliczam dni do powrotu. Chyba piereszy raz zycie pokazalo mi co to znaczy tesknic. Kiedys to slowo nie przechodzilo mi przez gardlo, a dzis sie do tego otwarcie przyznaje. I nie zmienie decyzji. Wracam.
Pomimo zupelnej nieoplacalnosci ten wyjazd duzo mi uswiadomil. Nauczylam sie doceniac to, czego nigdy nie zauwazalam. To, ze mam z kim spedzac swieta i z czego sie cieszyc. Nigdy wiecej.
Ponizej rozmowy na scianie ze wspollokatorem, ktory na szczescie juz jutro sie wyprowadza.
Ps. Rozbilam telefon. Z mojego Windowsa, ktorego uwielbialam pomimo niedoskonalosci musialam przerzucic sie na zielonego ludka. Poki co dobrze sie dogadujemy.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Chciałam się trochę potłumaczyć, dlaczego zaniedbuje bloga. Jak to z moimi zakupami bywa, mam wyjątkowy talent do wyrzucania pieniedzy. W netbooku padl mi system po podlaczeniu uszkodzonego modemu. Niby nic poważnego, wystarczy przywrócenie systemu z pendriva.... Ups, nie mam tego pendriva.
Wśród wszystkich zle dobranych ubrań, zbyt dużych ilości jedzenia, które po upływie pewnego czasu ladowaly w koszu, wyżej wspomnianego komputera, telefon okazał się zakupem roku 2013. Nie żałuję! Chyba pierwszy raz...
Razem z netbookiem straciłam dwa gotowe juz wpisy, których nie opublikowałam ze względu na początkowy brak Internetu. Ale może to i dobrze. Nie chciałabym do tego wracać. Naprawdę, jeszcze nigdy nie czułam się aż tak źle. Nigdy nie spływały mi z twarzy takie ilosci tuszu. Ale juz jest lepiej, znowu wmawiam sobie, że jestem silna i myślę co zrobić żeby wrócić... Jak najszybciej.

tęsknię.

Znów mimowolnie tracę na wadze. Pierwszy raz az tak w ciągu tygodnia.

piątek, 6 grudnia 2013

Polska zaskoczyła mnie zdecydowanie zbyt pozytywnie. Nie chcę tego biletu, nie chcę wyjeżdżać, nie chcę zostawiać wszystkiego.
20 lat, prezent na urodziny już dostałam, tylko czy będę wiedziała co z nim zrobić...

Mogłabym nie spać, tylko dlatego, żeby dalej cieszyć się z faktu, że nadal tu jestem.

milion smutków na własne życzenie.

środa, 20 listopada 2013

53.

Obiecałam duży post, napisałam, usunęłam. Coś mi w nim nie grało.
Urlop w Polsce mija zbyt szybko. Podświadomie zaczynam myśleć o powrocie, na stałe. Znowu mam wszystko to, czego tak bardzo mi brakowało.
Tylko czy chcę zburzyć to, co budowałam przez ostatnie miesiące, ponownie ryzykować i wierzyć, że Polska nie zawiedzie?

Niech czas stanie.

niedziela, 3 listopada 2013

52.

Wykorzystując ostatnie dni we Włoszech przed urlopem wyjechaliśmy za miasto. Jeden dzień z dala od corso Garibaldi*, ludzi obładowanych dziesiątkami firmowych reklamówek, polujących na ostatnie powakacyjne wyprzedaże. To jedyne miejsce gdzie nikt nie narzeka na kryzys. ‘Sul corso’* dobrze jest się pokazać. To coś w rodzaju imprez medialnych, na które przychodzą pseudoartyści by w następnym Super Expresie zobaczyć wzmiankę o swoim nazwisku. Włosi nie lubią siedzieć w domu, o czym świadczy między innymi większa ilość restauracji czy kawiarni niż w przeciętnym dużym mieście. Ale do rzeczy, bo pierwsze zdanie nie zostało napisane bez przyczyny.
Pellaro, małe miasto położone w granicach dwudziestu minut od Reggio Calabria. Ulice przypominające te polskie, czyste powietrze. Obracając się o 360 stopni można zobaczyć wszystko, od morza po góry.  I znowu nie mogłam się oprzeć wdrapaniu na najwyższe piętro budynku tylko po to by siedzieć i patrzeć. Nie wiem też jak taki widok może spowszednieć.
Pomimo słabej jakości, w tym miejscu liczyłabym na małe 'wow'. (Chyba powinnam zainwestować w dobry aparat.)

  Kończę zapowiedzią ostatniego wpisu, który powstanie we Włoszech, skupiającego się na tutejszym jedzeniu, czyli tym, czym w Polsce będę się starała zarazić moją rodzinę. Chciałabym doprowadzić ten pomysł do skutku, ale w dalszym ciągu nie jestem pewna czy dam radę ze względu na wiedzę, czas i problemy z Internetem.

Dziękuję za 3 000 wyświetleń :)


corso Garibaldi*- główna ulica w Reggio Calabria, równoległa do Via Marina przebiegającej wzdłuż morza.

wtorek, 29 października 2013

51.

3 godziny snu,  2 ristretto, 1 godzina przerwy, 14 godzin pracy. I w zasadzie nie wiem od czego bolał mnie brzuch, z głodu, z nerwów czy ze zmęczenia (o ile istnieje taka możliwość). Nie wiem też o ile skracam sobie pobyt na tym świecie żyjąc w ten sposób.
Pobiłam tegoroczny rekord w kategorii ‘napiwki’- 30 euro za jeden dzień (po podziale). Co może wydawać się śmieszne, wcale nie cieszą mnie tu pieniądze. To chyba kwestia jakiejś satysfakcji, pewności, że ktoś mimo wszystko docenia to co robisz. Czasami po całym dniu pracy wystarczy usłyszeć ‘dziękuję’, usiąść całym zespołem do kolacji, napić się wina, porozmawiać, już na spokojnie.
Kolejna nowość, francuskie servizio. 100 osób, trzech kelnerów, pięć dań, wino, woda, klient nie może sobie tak po prostu napełnić szklanki. Wydaje mi się, ze ta praca świetnie przygotowuje do zawodu aktora. Niesiesz pięciokilowe tace wyjęte prosto z pieca, musisz podejść do każdego, przedstawić danie i z lewej strony nałożyć na talerz. I  za wszelką cenę  sprawiać wrażenie zadowolonego. Czujesz ból, ale musisz się uśmiechać.  Moje ręce są fioletowe. I nie jestem do końca pewna czy to poparzenia czy mięśnie okazały się za słabe. Jutro, gdy tylko uporam się z doprowadzeniem sali do pierwotnego stanu, wrócę na moje stanowisko pracy. Jest prawie trzecia, chyba powinnam się położyć.

Polsko, tak bardzo nie mogę się doczekać!

niedziela, 27 października 2013

50.

Jeszcze nigdy żaden świstek papieru nie sprawił mi takiej radości. Więcej niż świadectwo maturalne, z którego przecież cieszyłam się nieco ponad rok temu. Z powodu 'terminowości' włochów, byłam zmuszona przełożyć wyjazd o 4 dni, różnica w cenie była tak ogromna, że postanowiłam zaplanować sobie porządne zakupy zamiast inwestować we włoskie linie lotnicze. Byłam świadoma, że oprócz ceny biletu będę musiała  zapłacić za obsługę przez niekoniecznie miłą panią w starannie wyprasowanej koszuli. Nie spodziewałam się jednak, że czas tej pani jest aż tak cenny. 10 procent wartości biletu za kliknięcie w przycisk 'drukuj'. Chyba powinnam pomyśleć o zmianie miejsca pracy po powrocie. 
To tylko, ale dla mnie aż cztery dni więcej. Te same cztery dni oznaczają, że mój zaplanowany urlop w Polsce już nie będzie trwał tyle ile chciałam. W pierwszych dwóch tygodniach rezygnuję ze wszelkich weekendowych wypadów, które pomimo szczerych chęci muszę odwołać. Chyba jestem to winna rodzinie.
Jedną z rzeczy, które zapamiętałam z wykładów na uczelni, był Teatr życia codziennego Ervinga Goffmana. Jestem zmęczona zakładaniem maski sugerującej, że jestem silna. Z każdym kolejnym dniem odczuwam coraz większą potrzebę powrotu do domu. Choćby na chwilę, znaleźć się w swoim pokoju, napić się kawy, otworzyć lodówkę w której jest coś więcej niż powietrze i światło. Nie lubię gotować dla jednej osoby, dlatego wyszłam z założenia, że przez dwa tygodnie mogę jeść poza domem. Z braku innej możliwości zaczęłam od Mc Donalds. Nie, nie było smacznie. 







sobota, 26 października 2013

49. tęsknię choć wiem, nie powinienem?

Dzięki zmianie czasu zyskałam dodatkową godzinę na oszukiwanie siebie, że nie chce mi się spać. Jutro, a właściwie już dziś, zaraz z rana zaplanowałam sobie wycieczkę. Na lotnisko, po bilet (nareszcie).

Czy naprawdę aż tak dużo trzeba płacić za chwilę emocji? Bo w skali życia to była chwila. I było wszystko, prawie. Kurwa, Fisz.


Ale spokojnie, jutro kupię lepsze kosmetyki by całkowicie ukryć zmęczenie po kolejnej prawie nieprzespanej nocy. Bo podobno makijaż czyni cuda.

środa, 23 października 2013

48.

Lepiej sobie tego zaplanować nie mogłam. Koncert Miuosha przed wyjazdem, koncert po powrocie*. To nic, że zawsze zarzekałam się, że nigdy nie pójdę do Niszy. Kolejny powód by wracać!

*na urlop

poniedziałek, 21 października 2013

47.

Wczoraj mama zwróciła mi uwagę na jedną, dosyć istotną rzecz. Nie powinnam mówić, że wracam, ja tylko przyjeżdżam. Na miesiąc... Tym, którzy nie potrafią zrozumieć mojej decyzji, tego, że nie będzie mnie w domu na święta, muszę uświadomić jedną rzecz. Być z bliskimi cały miesiąc, a przyjechać na dwa tygodnie w grudniu robi dla mnie różnicę. Do tego musiałabym ryzykować stałą pracę... Tak, nawet nie wiesz jakie to dla mnie ciężkie pierwszy raz w życiu decydować się na święta poza domem i myśleć o rodzinie, która zamiast jednego, w tym roku zostawi trzy wolne miejsca przy stole... Mam tylko nadzieję, że będę musiała wtedy pracować, że nie zostanę sama, zamknięta w czterech ścianach, słuchając kolęd z youtube i oglądając radość znajomych na facebooku.

A przede mną najdłuższe dwa tygodnie w życiu. 10 dni pracy, 3 dni na spakowanie walizek, ostatnie spotkania i samolot. Tak bardzo się cieszę!

piątek, 18 października 2013

45.

Okazało się, że tu łatwiej jest znaleźć pracę niż z niej odejść. Kompletnie nie wiem co mam zamiar robić, ale odzyskałam coś w rodzaju spokoju. Dzień robi się coraz krótszy, a ja muszę wracać do pracy.
Niektórzy ludzie mają problemy ze wzrokiem. Jeżeli restauracja otwarta jest do godziny piętnastej, w złym guście jest być głodnym o siedemnastej. Ludzie, nauczcie się gotować w domu.

wtorek, 15 października 2013

43. dzień 123

Korzystając z chwili wolnego i faktu, że kawa dalej działa, wróciłam do pierwszych wpisów zamieszczonych na blogu. Chyba nie mogłam sobie zrobić lepszego prezentu. Cieszą mnie nawet zdjęcia ze starej nokii (której swoją drogą bardzo mi brakuje). Uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu nie tęsknię tylko za Polską. Brakuje mi Bovy, spokoju, który tam panował, pustych ulic przed sezonem turystycznym i widoków, które pomimo tego, że były bardzo podobne do tych tu, w Reggio, miały w sobie coś wyjątkowego.
Dostałam propozycję pracy w Polsce. Podjęcie decyzji utrudnia mi fakt, że wybierając stabilność (na którą musiałabym ciężko zapracować) jestem zmuszona do rezygnacji z powrotu do Bovy. Mój mózg nieudolnie stara się mi przypominać złe momenty, dni w których mówiłam, że nienawidzę tego kraju i chciałam jak najszybciej wracać do Polski. Pamiętam brak snu, zmęczenie jakie towarzyszyło mi każdego dnia, ludzi co do których w dalszym ciągu mam mieszane uczucia... Powiedziałam, że te próby są nieudolne, bo cokolwiek by się nie zdarzyło, końcowy bilans i tak wychodzi na plus. Bo przecież tyle im zawdzięczam. Skok na głęboką wodę, to, że udało mi się wypłynąć i utrzymać na powierzchni. Przede wszystkim język, który z każdym dniem staje się coraz prostszy, taki naturalny. Nauczyłam się czegoś w rodzaju pewności siebie, którą mimo wszystko staram się kontrolować. I smak, którego nie jestem w stanie zapomnieć. Tyle razy musiałam się przełamywać, że zyskałam coś w rodzaju siły, a raczej świadomość, że ją posiadam. Pierwszy raz w życiu doświadczyłam tak silnych emocji. Z każdym dniem chciałam coraz więcej. To tylko nieco ponad dwa miesiące, a sprawiły, że zakochałam się w jeszcze do niedawna obcym miejscu. Wszystko było takie proste. Wiesz jak jest w Reggio? Nie jest źle, ale przy całym swoim pięknie, którym zachwycają się tysiące turystów, wypada bardzo blado w zestawieniu z Bovą. Wszystko jest zbyt duże, zbyt oficjalne, fałszywe. Narzekałam na szczerość, wręcz chamstwo, ale jeszcze bardziej nienawidzę tych uśmiechów każdego dnia.
Tęsknię za kawą na moim balkonie, gdzie po prostu mogłam siedzieć i patrzeć. Mój nowy widok z okna to mur dzielący mnie z przedszkolem. I codzienne "Panie Janie" wykonywane przez dziesiątki dzieci o 9 rano... Po włosku brzmi jeszcze gorzej.
Nadal nie przyzwyczaiłam się do mieszkania w centrum. Zaraz po tym jak o mało co nie potrącił mnie autobus, zdecydowałam się na wykupienie prywatnego ubezpieczenia. Trzeba się zabezpieczać.

Pisałam o zmianach, bo są dni w których sama nie poznaję siebie. Kolejny raz staję przed decyzją do której nie dorosłam.

Równe 4 miesiące.

środa, 9 października 2013

42. duży post

Miałam tyle do powiedzenia, a nie wiem jak zacząć. Zmiana pracy, coś w rodzaju awansu. Od tygodnia pracuję w restauracji, w której by zjeść obiad musiałabym wydać jedną czwartą mojej pensji. Początek był ciężki. Nowe zasady, to, że wymagają perfekcjonizmu. Bałagan w życiu, porządek w pracy, nie wiem jak do tego doprowadziłam i dlaczego tego się trzymam.
To, co tu lubię, to to, że nie muszę na codzień zmagać się z ludźmi, których tak po prostu miałam już dosyć. To, że jest tu coś w rodzaju klasy. (Coś w rodzaju, bo do 100% jest ciągle daleko). Nie ma tego, co tak bardzo przeszkadzało mi w Bovie. Młodych włochów bawiących się za pieniądze rodziców, którzy myślą, że mogą mieć wszystko (i wszystkich). Dostałam duży kredyt zaufania i teraz muszę temu sprostać. Musiałam częściowo zmienić garderobę, ale wcale nie mam nic przeciwko temu. Zamieniłam koszulki na koszule, plecak na torebkę... Tak, przychodząc do domu często mam ochotę wskoczyć w moje zupełnie niewyjściowe dresy i szarą bluzę, w której przy panujących temperaturach nadal się gotuję. Ale już widać jesień. Coraz wcześniej robi się ciemno, wieczorem można ubrać długi rękaw.
Jeszcze kilka dni temu miałam ochotę się spakować i wracać do Polski. Jako, że byłam "tą nową", dostałam do zrobienia masę rzeczy, których  nikt inny nie miał ochoty robić. To jedna z wad, którą bardzo łatwo tu dostrzec w ludziach. Tratują cię jako kogoś gorszego od samych siebie, tylko dlatego, że w twoich dokumentach wpisana jest inna narodowość. Wydają polecenia, wykonując tą samą pracę, czują się poniekąd kimś w rodzaju twojego szefa. Obcokrajowcy, gdy tylko opanują język w takim stopniu, że nie jest się w stanie rozpoznać, że nie są stąd, przedstawiają się jako włosi. To musi być jakiś kompletny brak akceptacji siebie, skoro są w stanie wyprzeć się swojego kraju. 
Powoli tracę umiejętność wmawiania sobie, że nie jestem zmęczona i oszukiwania organizmu, że kawa może zastąpić sen. Wczoraj, po rozmowie z szefem nareszcie doszliśmy do porozumienia. Jedną z tych rzeczy, których mnie tu nauczyli, jest umiejętność walki o swoje. Od dziś pracuję dwie godziny mniej niż zwykle, mam wolne wszystkie niedziele. Udało mi się również wynegocjować w miarę równy podział obowiązków. 
Odbieranie telefonów, wypełnianie faktur, przenoszenie wszystkiego do komputera. Muszę robić rzeczy, które sprawiałyby mi trudność nawet gdyby wszystko było napisane po polsku. Dwa dni za mną i pomimo ciągłego strachu, że gdzieś się pomylę lub czegoś nie zrozumiem, jest w porządku.
Zegar przypomina mi, że jeżeli jutro mam zamiar skupić się na czymkowiek i bez bólu żołądka spowodowanego wypiciem nadmiernej ilości kawy, powinnam zrobić trzy kroki w tył i z krzesła przy biurku przenieść się na łóżko. 
Tyle chciałam opowiedzieć.. O nowym mieszkaniu sąsiadującym ze starym, o tym, że chyba pomimo początkowej niechęci, czuję się w nim dobrze i o tym, że mimowolnie coś się we mnie zmienia. Boję się psychologicznej granicy, którą przekroczę w grudniu. 20 lat. Wiem, że to jeszcze nic, ale mimo wszystko... Tak naprawdę czuję się dorosła dopiero od trzech miesięcy (co nie oznacza, że gdzieś w środku nie ma we mnie czegoś z dziecka. Jest nadal, oby dłużej niż do grudnia.)
Kilka zdjęć. I zupełnie nie przejmuję się, że nadal nie wykupiłam internetu i zapłacę majątek za połączenie mobilne.











jak widać nie tylko z ziemi włoskiej do Polski ;)

41.

Będzie post, duży będzie. Tylko znajdę trochę czasu pomiędzy pracą i snem.

poniedziałek, 23 września 2013

39.

Dwie godziny temu skończył się jeden z tych dni dla których warto tu było przyjechać. Coś w rodzaju podróży w czasie. Wróciłam do wszystkich miejsc z tego i ubiegłego roku... i w sumie cieszę się, że pomimo tego, że ciężko było zrozumieć moją radość, udało się to zorganizować. Po dosyć intensywnym tygodniu pracy, bułkach z kiełbasą i frytkami, po których mój żołądek nieustannie przypominał mi gdzie się znajduje, nareszcie przyszła pora na chwilę odpoczynku. Nawet nie potrzebuję wolnego, jest lepiej. Dziś w pracy byłam barmanem (w zastępstwie za tego prawdziwego). Przez ostatnie dwa miesiące spodobało mi się to na tyle, że brałam pod uwagę kurs. Niestety, wizja wydania miesięcznej wypłaty na kilkutygodniowe szkolenie szybko sprowadziła mnie na ziemię. 
Bova, Melito, tak bardzo dziękuję!
Za powrót do smaku kanapki z krewetkami, salsą i crudo, lody kinder bueno i  mocne ristretto. 


A tyle zostało z mojego miejsca pracy... 








Czasem fajnie jest dostać różę, ewentualnie cztery.



Dodawanie zdjęć pożera mój kończący się limit, koniec.
Sałatka, wino, buonanotte! 


czwartek, 19 września 2013

38.


Czasem trzeba mnie opieprzyć żebym wzięła się do roboty. Nie, nie czasem, zazwyczaj.
Dziś opowiadam zdjęciami.

Bova Marina.
















Regggio Calabria















I znowu czuję się jak na początku, tylko tym razem rozumiem więcej. Powoli odnajduję się w Reggio. I nie chodzi mi tu o to, że potrafię sama wrócić do domu nawet o 3 w nocy. (Choć nie powiem, za pierwszym razem byłam z siebie dumna). Pojawiła się nowa propozycja pracy, dziś mam poznać szczegóły. Ma być spokojniejsza, ale czasami mam wrażenie, że ten spokój powoli zaczyna mi przeszkadzać.
 Ostatni tydzień na chwilę pozwolił mi zapomnieć o tym, że jestem tu sama, co znacznie poprawiło moje samopoczucie.
Codziennie w drodze do pracy pokonuję  Via Marina, ulicę przy samym morzu wyłożoną mnóstwem sklepów, do których nie powinnam wchodzić.
Po przemeblowaniu w pokoju czuję się lepiej. Nie jest tak jak chciałabym by było, ale chyba znalazłam miejsce dla siebie. Wydaje mi się, że tak ma być. Gdy już przywyknę do tego miejsca, odnajdę się w tym zdecydowanie za dużym mieście, okaże się, że będę musiała to wszystko zostawić i zaczynać od nowa, tylko dlatego, że mam dziwne wrażenie, że nowa praca będzie lepsza... I będzie bliżej Bovy (którą przez ostatnie dni zwykłam idealizować).
Prawdopodobnie do Polski wrócę dopiero na święta. To tylko słowa, których w dalszym ciągu nie zrozumiałam. NA ŚWIĘTA. Mnożę czas, który tu spędziłam przez dwa. Chyba sama nie rozumiem swojej decyzji. Nie, ciągle nie jestem pewna, ale chcę się oswoić z tą myślą, żeby później było łatwiej...


czwartek, 12 września 2013

37.

Jeszcze nigdy nie czułam się tak obco we własnym mieszkaniu.
Całe dnie spędzam sama. Muszę przyznać, że nie jestem dobrym towarzystwem.
To już chyba coś w rodzaju depresji.
Chciałam zacząć odliczać dni do wyjazdu, ale gdy zobaczyłam ile jeszcze przede mną, zamknęłam kalendarz. Czas dłuży mi się niesamowicie. Chciałabym wrócić do Polski, albo co najmniej do Bovy, która przez ostatnie miesiące musiała zastępować mi wszystko. I chyba dobrze jej się udawało wmawiać mi, że jestem szczęśliwa.
Najgorsze jest to, że w sumie sama nie wiem skąd mi się to bierze. Przecież praca nie jest taka ciężka, coraz lepiej dogaduję się z ludźmi...
Chyba dobija mnie już brak Polski, rodziny.
Wczoraj na jakiś czas udało mi się zapomnieć o tym wszystkim, za co z całego serca dziękuję kilu osobom.
Teraz muszę tęsknić podwójnie.

Wróciła współlokatorka... Oszczędzaj prąd, za dużo pierzesz, nie wylewaj kawy... Szlag mnie trafia.

wtorek, 10 września 2013

36.

Powoli przestaję wytrzymywać odległość dzielącą mnie od Polski. Siła, którą ulokowałam w przetrwanie tych prawie trzech miesięcy zupełnie się wyczerpała. Nowe mieszkanie w niczym nie przypomina starego. Jest mniej więcej o połowę mniejsze. Owszem, mam swój pokój, ale to już nie jest ta przestrzeń do której się przyzwyczaiłam. Jeszcze trudniejsze jest to, że dzielę mieszkanie z rozrywkową pięćdziesięciolatką pracującą w kuchni. Codziennie, mniej więcej trzy razy muszę wysłuchać historii jej życia. O jej byłym mężu, o luksusie w jakim żyła. W łazience nie mam miejsca na szczoteczkę do zębów, ponieważ okolice lustra wyłożone są stertą kremów na dzień, na noc, na zmarszczki, na zatrzymanie starzenia... Chyba powinnam zacząć używać tego ostatniego, bo w ciągu tych paru dni czuję się jakbym miała kryzys wieku średniego.
Jest ciężko. Tęsknię za Polską, za przyjaciółmi, rodziną. Do tego wszystkiego dołączył utrudniony kontakt ze znajomymi stąd, z Bovy.
Powoli czuję, że chcę wracać.

sobota, 7 września 2013

35.

O jakże wysokim poziomie inteligencji świadczy fakt, że po miesiącu korzystania z telefonu zorientowałam się, że mogę korzystać z niego również jako z routera.
Nowa praca, nowe mieszkanie, duże miasto. Chyba za bardzo przywykłam do mojej Bovy. Cały jej urok tkwił w tym, że nie było tam nic. Polubiłam ten cały klimat. To, że wychodząc na ulicę zawsze spotykałam kogoś znajomego. Teraz czuję się jeszcze bardziej zagubiona niż na początku. Myślałam, że będzie łatwiej. Tak, udało mi się w jakimś stopniu pokonać barierę językową, przyzwyczaiłam się do włoskiego jedzenia, klimatu...
Może to tylko zmęczenie.
Dostałam propozycję stałej pracy za dobre pieniądze.
Tylko pieniądze to nie wszystko. Nie biorę tego pod uwagę. Chcę wrócić.

niedziela, 18 sierpnia 2013

czwartek, 15 sierpnia 2013

32.

Jest łatwiej, gdy jest na co czekać. Nawet jeśli ten powód zupełnie nie ma sensu.
Bo nie ma.
Kolejny raz czekam na coś, co się nigdy nie wydarzy. Sama siebie okłamuję tylko dlatego, że tak jest prościej.
Kolejny raz nie potrafię zrozumieć siebie, swojej naiwności.
Pomimo świadomości, że się powtarzam, muszę powiedzieć, że jeszcze nigdy tak bardzo nie zatraciłam się w doktrynie carpe diem. 
Nie wiem co będzie jutro, co chcę robić za dwa tygodnie, gdy skończę pracę. Jakaś część mnie mówi, że zasłużyłam na wakacje, ale wcale ich nie potrzebuję. Codziennie umieram, ale to właśnie daje mi siłę by żyć. Coś w rodzaju pracoholizmu, którego w Polsce z pewnością bym się wyparła. Bo nie istniał.
Dlaczego tu wszystko smakuje inaczej? Jest takie nowe.
Apropos nowych rzeczy, wynagrodziłam sobie ciężką pracę sukienką.


+100 za scenerię.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

31.

Siostra musi za mną bardzo tęsknić, skoro kupiła mi płytę Miuosha. Ot kolejny powód żeby wracać do Polski. Reprezent na CD. Dziękuję!
Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że jeżeli nie znajdę pracy na wrzesień, za jakieś 3 tygodnie będę już w domu. Tęsknię bardzo, ale mam świadomość tego, że część mnie zostanie w Calabrii.... I że ta część znowu nie będzie mi dawać spokoju.
Mój język polski jest coraz gorszy z dnia na dzień.

niedziela, 11 sierpnia 2013

30. ou.

Dawno aż tak bardzo nie narzekałam na brak czasu. Temperatura robi się nie do zniesienia. Mam nadzieję, że ta, którą teraz odczuwamy jest maksymalna i nie będzie mi dane poznać jeszcze większych upałów.
Włosy troszkę urosły, czas się z nimi pożegnać. Próbowałam pozbyć się również grzywki, ale nasz związek trwa zbyt długo i źle się bez niej czuję.

wtorek, 6 sierpnia 2013

29.

Personalizacja zakończona powodzeniem.
Pomijając wygląd telefonu, Windows daje znacznie mniej możliwości niż wielokrotnie przeklinany przeze mnie Android. W dalszym ciągu nie udało mi się znaleźć białego case'a.
Sezon w pełni, nie mam na nic czasu, dlatego z góry przepraszam za to, że się nie odzywam, nie odpisuję na wiadomości. Jeszcze tylko dwa tygodnie pracy i wakacje.
Przede mną 4 godziny snu i muszę wracać w okolice kochanego Red Moon'a.
Papieros, wino, dobranoc.

czwartek, 1 sierpnia 2013

28.

Dawno nie było porządnego wpisu.
Coraz więcej pracy. Mimo wszystko staram się cieszyć tym co jest, bo mam świadomość, że został nam tylko miesiąc. Pierwszy raz mogę powiedzieć, że dobrze trafiłam. Dawno nie poznałam aż tylu pozytywnych ludzi w tak krótkim czasie. Bałam się bariery językowej, ale wychodzi na to, że chyba udało mi się ją w jakimś stopniu przełamać. Nie mogę powiedzieć, że jestem w stu procentach szczęśliwa, bo do tego brakuje mi jeszcze kilku ważnych czynników.
Cokolwiek zrobię, zostanę tu lub wrócę, zawsze część mnie będzie w Polsce, ze znajomymi i rodziną, lub tu, z tym wszystkim co udało mi się zdobyć (nie, to nie jest dobre słowo, ale jest za późno na szukanie odpowiedniego).
Pytają za co kocham Calabrię... Za ten spokój. Za to, że nikt nie patrzy na czas, że życie samo płynie swoim pozornie spokojnym rytmem, choć w rzeczywistości tydzień mija z prędkością jednej doby.
Mam nadzieję, że nie popełniłam błędu zamieniając starą nokię na nowszy model. Jak na moje realia był to spory wydatek, ale póki co wydaje mi się, że jestem zadowolona. Sprzedawca w sklepie wyśmiał mnie, że kupując telefon patrzę tylko na walory wizualne. Mimo wszystko, dostałam spory rabat tylko dlatego,że jestem znajomą jego znajomego i w gruncie rzeczy jesteśmy znajomymi. Naprawdę, nie mam pojęcia skąd ci ludzie biorą pieniądze na życie. Większość klientów restauracji to rodzina lub własnie znajomi znajomych, od których nie wypada brać pieniędzy... Życie tu jest mocno oderwane od realiów do których przywykłam w Polsce.
Jedną z tych rzeczy nad którymi ubolewam jest to, że wraz z szybkim przyswajaniem nowego języka, moja składnia i lekkość pisania w języku polskim wyjechała na wakacje. Podobnie jest z angielskim. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe zjawisko.
Włosy wróciły do wypalonego słońcem blondu.
Testowałam aparat, więc kilka zdjęć z dzisiejszego wypadu do Pellaro.


 Oficjalnie oświadczam, że zakochałam się w poniższym zdjęciu.






 I mały relaks po pracy.
Uwielbiam wolne przedpołudnia.
Jest prawię piąta, a jutro zaczynam od porannej zmiany. Buonanotte.