wtorek, 29 października 2013

51.

3 godziny snu,  2 ristretto, 1 godzina przerwy, 14 godzin pracy. I w zasadzie nie wiem od czego bolał mnie brzuch, z głodu, z nerwów czy ze zmęczenia (o ile istnieje taka możliwość). Nie wiem też o ile skracam sobie pobyt na tym świecie żyjąc w ten sposób.
Pobiłam tegoroczny rekord w kategorii ‘napiwki’- 30 euro za jeden dzień (po podziale). Co może wydawać się śmieszne, wcale nie cieszą mnie tu pieniądze. To chyba kwestia jakiejś satysfakcji, pewności, że ktoś mimo wszystko docenia to co robisz. Czasami po całym dniu pracy wystarczy usłyszeć ‘dziękuję’, usiąść całym zespołem do kolacji, napić się wina, porozmawiać, już na spokojnie.
Kolejna nowość, francuskie servizio. 100 osób, trzech kelnerów, pięć dań, wino, woda, klient nie może sobie tak po prostu napełnić szklanki. Wydaje mi się, ze ta praca świetnie przygotowuje do zawodu aktora. Niesiesz pięciokilowe tace wyjęte prosto z pieca, musisz podejść do każdego, przedstawić danie i z lewej strony nałożyć na talerz. I  za wszelką cenę  sprawiać wrażenie zadowolonego. Czujesz ból, ale musisz się uśmiechać.  Moje ręce są fioletowe. I nie jestem do końca pewna czy to poparzenia czy mięśnie okazały się za słabe. Jutro, gdy tylko uporam się z doprowadzeniem sali do pierwotnego stanu, wrócę na moje stanowisko pracy. Jest prawie trzecia, chyba powinnam się położyć.

Polsko, tak bardzo nie mogę się doczekać!

niedziela, 27 października 2013

50.

Jeszcze nigdy żaden świstek papieru nie sprawił mi takiej radości. Więcej niż świadectwo maturalne, z którego przecież cieszyłam się nieco ponad rok temu. Z powodu 'terminowości' włochów, byłam zmuszona przełożyć wyjazd o 4 dni, różnica w cenie była tak ogromna, że postanowiłam zaplanować sobie porządne zakupy zamiast inwestować we włoskie linie lotnicze. Byłam świadoma, że oprócz ceny biletu będę musiała  zapłacić za obsługę przez niekoniecznie miłą panią w starannie wyprasowanej koszuli. Nie spodziewałam się jednak, że czas tej pani jest aż tak cenny. 10 procent wartości biletu za kliknięcie w przycisk 'drukuj'. Chyba powinnam pomyśleć o zmianie miejsca pracy po powrocie. 
To tylko, ale dla mnie aż cztery dni więcej. Te same cztery dni oznaczają, że mój zaplanowany urlop w Polsce już nie będzie trwał tyle ile chciałam. W pierwszych dwóch tygodniach rezygnuję ze wszelkich weekendowych wypadów, które pomimo szczerych chęci muszę odwołać. Chyba jestem to winna rodzinie.
Jedną z rzeczy, które zapamiętałam z wykładów na uczelni, był Teatr życia codziennego Ervinga Goffmana. Jestem zmęczona zakładaniem maski sugerującej, że jestem silna. Z każdym kolejnym dniem odczuwam coraz większą potrzebę powrotu do domu. Choćby na chwilę, znaleźć się w swoim pokoju, napić się kawy, otworzyć lodówkę w której jest coś więcej niż powietrze i światło. Nie lubię gotować dla jednej osoby, dlatego wyszłam z założenia, że przez dwa tygodnie mogę jeść poza domem. Z braku innej możliwości zaczęłam od Mc Donalds. Nie, nie było smacznie. 







sobota, 26 października 2013

49. tęsknię choć wiem, nie powinienem?

Dzięki zmianie czasu zyskałam dodatkową godzinę na oszukiwanie siebie, że nie chce mi się spać. Jutro, a właściwie już dziś, zaraz z rana zaplanowałam sobie wycieczkę. Na lotnisko, po bilet (nareszcie).

Czy naprawdę aż tak dużo trzeba płacić za chwilę emocji? Bo w skali życia to była chwila. I było wszystko, prawie. Kurwa, Fisz.


Ale spokojnie, jutro kupię lepsze kosmetyki by całkowicie ukryć zmęczenie po kolejnej prawie nieprzespanej nocy. Bo podobno makijaż czyni cuda.

środa, 23 października 2013

48.

Lepiej sobie tego zaplanować nie mogłam. Koncert Miuosha przed wyjazdem, koncert po powrocie*. To nic, że zawsze zarzekałam się, że nigdy nie pójdę do Niszy. Kolejny powód by wracać!

*na urlop

poniedziałek, 21 października 2013

47.

Wczoraj mama zwróciła mi uwagę na jedną, dosyć istotną rzecz. Nie powinnam mówić, że wracam, ja tylko przyjeżdżam. Na miesiąc... Tym, którzy nie potrafią zrozumieć mojej decyzji, tego, że nie będzie mnie w domu na święta, muszę uświadomić jedną rzecz. Być z bliskimi cały miesiąc, a przyjechać na dwa tygodnie w grudniu robi dla mnie różnicę. Do tego musiałabym ryzykować stałą pracę... Tak, nawet nie wiesz jakie to dla mnie ciężkie pierwszy raz w życiu decydować się na święta poza domem i myśleć o rodzinie, która zamiast jednego, w tym roku zostawi trzy wolne miejsca przy stole... Mam tylko nadzieję, że będę musiała wtedy pracować, że nie zostanę sama, zamknięta w czterech ścianach, słuchając kolęd z youtube i oglądając radość znajomych na facebooku.

A przede mną najdłuższe dwa tygodnie w życiu. 10 dni pracy, 3 dni na spakowanie walizek, ostatnie spotkania i samolot. Tak bardzo się cieszę!

piątek, 18 października 2013

45.

Okazało się, że tu łatwiej jest znaleźć pracę niż z niej odejść. Kompletnie nie wiem co mam zamiar robić, ale odzyskałam coś w rodzaju spokoju. Dzień robi się coraz krótszy, a ja muszę wracać do pracy.
Niektórzy ludzie mają problemy ze wzrokiem. Jeżeli restauracja otwarta jest do godziny piętnastej, w złym guście jest być głodnym o siedemnastej. Ludzie, nauczcie się gotować w domu.

wtorek, 15 października 2013

43. dzień 123

Korzystając z chwili wolnego i faktu, że kawa dalej działa, wróciłam do pierwszych wpisów zamieszczonych na blogu. Chyba nie mogłam sobie zrobić lepszego prezentu. Cieszą mnie nawet zdjęcia ze starej nokii (której swoją drogą bardzo mi brakuje). Uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu nie tęsknię tylko za Polską. Brakuje mi Bovy, spokoju, który tam panował, pustych ulic przed sezonem turystycznym i widoków, które pomimo tego, że były bardzo podobne do tych tu, w Reggio, miały w sobie coś wyjątkowego.
Dostałam propozycję pracy w Polsce. Podjęcie decyzji utrudnia mi fakt, że wybierając stabilność (na którą musiałabym ciężko zapracować) jestem zmuszona do rezygnacji z powrotu do Bovy. Mój mózg nieudolnie stara się mi przypominać złe momenty, dni w których mówiłam, że nienawidzę tego kraju i chciałam jak najszybciej wracać do Polski. Pamiętam brak snu, zmęczenie jakie towarzyszyło mi każdego dnia, ludzi co do których w dalszym ciągu mam mieszane uczucia... Powiedziałam, że te próby są nieudolne, bo cokolwiek by się nie zdarzyło, końcowy bilans i tak wychodzi na plus. Bo przecież tyle im zawdzięczam. Skok na głęboką wodę, to, że udało mi się wypłynąć i utrzymać na powierzchni. Przede wszystkim język, który z każdym dniem staje się coraz prostszy, taki naturalny. Nauczyłam się czegoś w rodzaju pewności siebie, którą mimo wszystko staram się kontrolować. I smak, którego nie jestem w stanie zapomnieć. Tyle razy musiałam się przełamywać, że zyskałam coś w rodzaju siły, a raczej świadomość, że ją posiadam. Pierwszy raz w życiu doświadczyłam tak silnych emocji. Z każdym dniem chciałam coraz więcej. To tylko nieco ponad dwa miesiące, a sprawiły, że zakochałam się w jeszcze do niedawna obcym miejscu. Wszystko było takie proste. Wiesz jak jest w Reggio? Nie jest źle, ale przy całym swoim pięknie, którym zachwycają się tysiące turystów, wypada bardzo blado w zestawieniu z Bovą. Wszystko jest zbyt duże, zbyt oficjalne, fałszywe. Narzekałam na szczerość, wręcz chamstwo, ale jeszcze bardziej nienawidzę tych uśmiechów każdego dnia.
Tęsknię za kawą na moim balkonie, gdzie po prostu mogłam siedzieć i patrzeć. Mój nowy widok z okna to mur dzielący mnie z przedszkolem. I codzienne "Panie Janie" wykonywane przez dziesiątki dzieci o 9 rano... Po włosku brzmi jeszcze gorzej.
Nadal nie przyzwyczaiłam się do mieszkania w centrum. Zaraz po tym jak o mało co nie potrącił mnie autobus, zdecydowałam się na wykupienie prywatnego ubezpieczenia. Trzeba się zabezpieczać.

Pisałam o zmianach, bo są dni w których sama nie poznaję siebie. Kolejny raz staję przed decyzją do której nie dorosłam.

Równe 4 miesiące.

środa, 9 października 2013

42. duży post

Miałam tyle do powiedzenia, a nie wiem jak zacząć. Zmiana pracy, coś w rodzaju awansu. Od tygodnia pracuję w restauracji, w której by zjeść obiad musiałabym wydać jedną czwartą mojej pensji. Początek był ciężki. Nowe zasady, to, że wymagają perfekcjonizmu. Bałagan w życiu, porządek w pracy, nie wiem jak do tego doprowadziłam i dlaczego tego się trzymam.
To, co tu lubię, to to, że nie muszę na codzień zmagać się z ludźmi, których tak po prostu miałam już dosyć. To, że jest tu coś w rodzaju klasy. (Coś w rodzaju, bo do 100% jest ciągle daleko). Nie ma tego, co tak bardzo przeszkadzało mi w Bovie. Młodych włochów bawiących się za pieniądze rodziców, którzy myślą, że mogą mieć wszystko (i wszystkich). Dostałam duży kredyt zaufania i teraz muszę temu sprostać. Musiałam częściowo zmienić garderobę, ale wcale nie mam nic przeciwko temu. Zamieniłam koszulki na koszule, plecak na torebkę... Tak, przychodząc do domu często mam ochotę wskoczyć w moje zupełnie niewyjściowe dresy i szarą bluzę, w której przy panujących temperaturach nadal się gotuję. Ale już widać jesień. Coraz wcześniej robi się ciemno, wieczorem można ubrać długi rękaw.
Jeszcze kilka dni temu miałam ochotę się spakować i wracać do Polski. Jako, że byłam "tą nową", dostałam do zrobienia masę rzeczy, których  nikt inny nie miał ochoty robić. To jedna z wad, którą bardzo łatwo tu dostrzec w ludziach. Tratują cię jako kogoś gorszego od samych siebie, tylko dlatego, że w twoich dokumentach wpisana jest inna narodowość. Wydają polecenia, wykonując tą samą pracę, czują się poniekąd kimś w rodzaju twojego szefa. Obcokrajowcy, gdy tylko opanują język w takim stopniu, że nie jest się w stanie rozpoznać, że nie są stąd, przedstawiają się jako włosi. To musi być jakiś kompletny brak akceptacji siebie, skoro są w stanie wyprzeć się swojego kraju. 
Powoli tracę umiejętność wmawiania sobie, że nie jestem zmęczona i oszukiwania organizmu, że kawa może zastąpić sen. Wczoraj, po rozmowie z szefem nareszcie doszliśmy do porozumienia. Jedną z tych rzeczy, których mnie tu nauczyli, jest umiejętność walki o swoje. Od dziś pracuję dwie godziny mniej niż zwykle, mam wolne wszystkie niedziele. Udało mi się również wynegocjować w miarę równy podział obowiązków. 
Odbieranie telefonów, wypełnianie faktur, przenoszenie wszystkiego do komputera. Muszę robić rzeczy, które sprawiałyby mi trudność nawet gdyby wszystko było napisane po polsku. Dwa dni za mną i pomimo ciągłego strachu, że gdzieś się pomylę lub czegoś nie zrozumiem, jest w porządku.
Zegar przypomina mi, że jeżeli jutro mam zamiar skupić się na czymkowiek i bez bólu żołądka spowodowanego wypiciem nadmiernej ilości kawy, powinnam zrobić trzy kroki w tył i z krzesła przy biurku przenieść się na łóżko. 
Tyle chciałam opowiedzieć.. O nowym mieszkaniu sąsiadującym ze starym, o tym, że chyba pomimo początkowej niechęci, czuję się w nim dobrze i o tym, że mimowolnie coś się we mnie zmienia. Boję się psychologicznej granicy, którą przekroczę w grudniu. 20 lat. Wiem, że to jeszcze nic, ale mimo wszystko... Tak naprawdę czuję się dorosła dopiero od trzech miesięcy (co nie oznacza, że gdzieś w środku nie ma we mnie czegoś z dziecka. Jest nadal, oby dłużej niż do grudnia.)
Kilka zdjęć. I zupełnie nie przejmuję się, że nadal nie wykupiłam internetu i zapłacę majątek za połączenie mobilne.











jak widać nie tylko z ziemi włoskiej do Polski ;)

41.

Będzie post, duży będzie. Tylko znajdę trochę czasu pomiędzy pracą i snem.