niedziela, 27 października 2013

50.

Jeszcze nigdy żaden świstek papieru nie sprawił mi takiej radości. Więcej niż świadectwo maturalne, z którego przecież cieszyłam się nieco ponad rok temu. Z powodu 'terminowości' włochów, byłam zmuszona przełożyć wyjazd o 4 dni, różnica w cenie była tak ogromna, że postanowiłam zaplanować sobie porządne zakupy zamiast inwestować we włoskie linie lotnicze. Byłam świadoma, że oprócz ceny biletu będę musiała  zapłacić za obsługę przez niekoniecznie miłą panią w starannie wyprasowanej koszuli. Nie spodziewałam się jednak, że czas tej pani jest aż tak cenny. 10 procent wartości biletu za kliknięcie w przycisk 'drukuj'. Chyba powinnam pomyśleć o zmianie miejsca pracy po powrocie. 
To tylko, ale dla mnie aż cztery dni więcej. Te same cztery dni oznaczają, że mój zaplanowany urlop w Polsce już nie będzie trwał tyle ile chciałam. W pierwszych dwóch tygodniach rezygnuję ze wszelkich weekendowych wypadów, które pomimo szczerych chęci muszę odwołać. Chyba jestem to winna rodzinie.
Jedną z rzeczy, które zapamiętałam z wykładów na uczelni, był Teatr życia codziennego Ervinga Goffmana. Jestem zmęczona zakładaniem maski sugerującej, że jestem silna. Z każdym kolejnym dniem odczuwam coraz większą potrzebę powrotu do domu. Choćby na chwilę, znaleźć się w swoim pokoju, napić się kawy, otworzyć lodówkę w której jest coś więcej niż powietrze i światło. Nie lubię gotować dla jednej osoby, dlatego wyszłam z założenia, że przez dwa tygodnie mogę jeść poza domem. Z braku innej możliwości zaczęłam od Mc Donalds. Nie, nie było smacznie. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz