środa, 9 października 2013

42. duży post

Miałam tyle do powiedzenia, a nie wiem jak zacząć. Zmiana pracy, coś w rodzaju awansu. Od tygodnia pracuję w restauracji, w której by zjeść obiad musiałabym wydać jedną czwartą mojej pensji. Początek był ciężki. Nowe zasady, to, że wymagają perfekcjonizmu. Bałagan w życiu, porządek w pracy, nie wiem jak do tego doprowadziłam i dlaczego tego się trzymam.
To, co tu lubię, to to, że nie muszę na codzień zmagać się z ludźmi, których tak po prostu miałam już dosyć. To, że jest tu coś w rodzaju klasy. (Coś w rodzaju, bo do 100% jest ciągle daleko). Nie ma tego, co tak bardzo przeszkadzało mi w Bovie. Młodych włochów bawiących się za pieniądze rodziców, którzy myślą, że mogą mieć wszystko (i wszystkich). Dostałam duży kredyt zaufania i teraz muszę temu sprostać. Musiałam częściowo zmienić garderobę, ale wcale nie mam nic przeciwko temu. Zamieniłam koszulki na koszule, plecak na torebkę... Tak, przychodząc do domu często mam ochotę wskoczyć w moje zupełnie niewyjściowe dresy i szarą bluzę, w której przy panujących temperaturach nadal się gotuję. Ale już widać jesień. Coraz wcześniej robi się ciemno, wieczorem można ubrać długi rękaw.
Jeszcze kilka dni temu miałam ochotę się spakować i wracać do Polski. Jako, że byłam "tą nową", dostałam do zrobienia masę rzeczy, których  nikt inny nie miał ochoty robić. To jedna z wad, którą bardzo łatwo tu dostrzec w ludziach. Tratują cię jako kogoś gorszego od samych siebie, tylko dlatego, że w twoich dokumentach wpisana jest inna narodowość. Wydają polecenia, wykonując tą samą pracę, czują się poniekąd kimś w rodzaju twojego szefa. Obcokrajowcy, gdy tylko opanują język w takim stopniu, że nie jest się w stanie rozpoznać, że nie są stąd, przedstawiają się jako włosi. To musi być jakiś kompletny brak akceptacji siebie, skoro są w stanie wyprzeć się swojego kraju. 
Powoli tracę umiejętność wmawiania sobie, że nie jestem zmęczona i oszukiwania organizmu, że kawa może zastąpić sen. Wczoraj, po rozmowie z szefem nareszcie doszliśmy do porozumienia. Jedną z tych rzeczy, których mnie tu nauczyli, jest umiejętność walki o swoje. Od dziś pracuję dwie godziny mniej niż zwykle, mam wolne wszystkie niedziele. Udało mi się również wynegocjować w miarę równy podział obowiązków. 
Odbieranie telefonów, wypełnianie faktur, przenoszenie wszystkiego do komputera. Muszę robić rzeczy, które sprawiałyby mi trudność nawet gdyby wszystko było napisane po polsku. Dwa dni za mną i pomimo ciągłego strachu, że gdzieś się pomylę lub czegoś nie zrozumiem, jest w porządku.
Zegar przypomina mi, że jeżeli jutro mam zamiar skupić się na czymkowiek i bez bólu żołądka spowodowanego wypiciem nadmiernej ilości kawy, powinnam zrobić trzy kroki w tył i z krzesła przy biurku przenieść się na łóżko. 
Tyle chciałam opowiedzieć.. O nowym mieszkaniu sąsiadującym ze starym, o tym, że chyba pomimo początkowej niechęci, czuję się w nim dobrze i o tym, że mimowolnie coś się we mnie zmienia. Boję się psychologicznej granicy, którą przekroczę w grudniu. 20 lat. Wiem, że to jeszcze nic, ale mimo wszystko... Tak naprawdę czuję się dorosła dopiero od trzech miesięcy (co nie oznacza, że gdzieś w środku nie ma we mnie czegoś z dziecka. Jest nadal, oby dłużej niż do grudnia.)
Kilka zdjęć. I zupełnie nie przejmuję się, że nadal nie wykupiłam internetu i zapłacę majątek za połączenie mobilne.











jak widać nie tylko z ziemi włoskiej do Polski ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz