piątek, 21 czerwca 2013

10.

Bova, 21.06.2013
Kilka kilometrów ode mnie odbywa się właśnie huczne otwarcie mojego  byłego miejsca pracy. Szczere wyrazy współczucia dla nieświadomego niczego personelu. Do wspomnień z poprzedniego roku wolę nie wracać.
Moja praca wygląda trochę jak wakacje. Przychodzę na dwie godziny, potem dzień wolnego. Wiem, że to tylko chwilowe, ale moja podświadomość zaczyna do mnie krzyczeć, że nie po to tu przyjechałam.
Razem ze współlokatorką, postanowiłyśmy przełamać pierwsze lody i spędzić trochę czasu razem. Nasza niepisana umowa brzmi tak: ja próbuję do niej mówić po włosku, ona odpowiada mi  swoim italianoingleze (połączenie angielskiego z włoskim). Dzień rozpoczął się kiepsko. Około 11, po narzekaniach, że lodówka jest pusta (tak jakby nie dało się z tym nic zrobić) , kawa zimna, a w mieszkaniu nie ma nic poza gorącym powietrzem, udało nam się wyjść na plaże. Okazało się, że pomimo tego, że obie jesteśmy z Europy, dzieli nas jakaś przepaść, którą ciężko przeskoczyć.
Ona próbowała mnie przekonać do opalania topless, ja do Boba Marleya i polskiego rapu. Starania żadnej z nas nie przyniosły oczekiwanych efektów.

Wieczorem, po „pracy” (no bo jak tak można nazwać pół godziny ustawiania stolików i godzinę rozmów o córkach szefowej) wyszłyśmy na miasto. Mała pizzeria, Margherita z bazylią, piwo. To pierwsze miejsce, po którym można stwierdzić, że poza kilkoma panami w podeszłym wieku, którzy stoją pod sklepem, żyją tu jacyś ludzie. Gdy zadzwonił mi telefon i stara Nokia zaczęła śpiewać „Sweet child o' mine”, jedna z dziewczyn siedzących przy stoliku obok wzięła gitarę i zagrała dalszą część utworu. To jedna z tych małych rzeczy, przez które nie czuję się aż tak obco w tym kraju. Kolejna? Barman, który gdy tylko dowiedział się skąd jestem zaczął chwalić się zasobem swojego słownictwa z języka polskiego. To nic, że w swoich wypowiedziach nie wychodził z kuchni. Usłyszeć Włocha, który łamie sobie język by powiedzieć „kartofle” i pożegnać się słowami  „do widzenia”… jak w reklamie, nie do kupienia za pieniądze. 
Wieczór zaskoczył mnie pozytywnie i moje złe nastawienie do włoszki powoli się zmienia.


Jak się dziś okazało, kolejna polka nie będzie polką. Muszę poszukać w sobie siły, która zmotywowała mnie do tego wyjazdu, bo gdzieś tam w środku rodzi się strach. Mam tylko nadzieję, że nie została w Polsce…

Powoli przestaję rozumieć ludzi (bo siebie już dawno przestałam).

1 komentarz:

  1. Małe rzeczy cieszą.
    A siła zawsze będzie w Tobie, trzeba sobie tylko o niej przypomnieć :)

    OdpowiedzUsuń